piątek, 26 września 2014

Monte Carlo dnia czwartego

Nigdy, ale to przenigdy i pod żadnym pozorem nie jedźcie żukiem do Monte Carlo w okolicach godziny 17 :D
Ale po kolei.
Dzień czwarty naszego szalonego pomysłu rozpoczął się jak zawsze. Czyli pobudką na parkingu :)

 Chwilka ogarniania siebie samego (samochód oczywiście jest w pełni sprawny :) ) + kąpiel w morzu (gdzie żałowałem, że nie wziąłem rurki do pływania, bo życie pod wodą było niesamowite :) ), śniadanko i wyjazd w nieznane.


Oczywiście jak zawsze, widoki po drodze zabijały nam przyjemnie czas :)




Mijane po drodze miasteczka pokazywały, że nawet wąskie uliczki mogą być ładne i porywające (a nie wyglądać jak uliczki pewnego polskiego miasta na Ł, co kojarzy się z pływaniem :D)



Spotykane załogi były pełne optymizmu (nawet samochodziki się cieszyły na myśl o nadciągającej przygodzie :) )


Chwilowe sprawdzanie stanu różnych rzeczy w żuku również było niesamowitą sielanką


Gdy padło stwierdzenie: "Hej, przecież nasza droga prowadzi niedaleko Monte Carlo. Może skoczymy zrobić sobie zdjęcie przed kasynem?". Słowa diabła. Samo zło. Co podkusiło grupkę ludzi w tej pełnej sielance do zjechania w to miejsce zła, hazardu i grzechu nikt nie wie. Jednak zjechali. Na początku nic nie zapowiadało jak bardzo przesycone złem jest to miejsce



Dopóki nie wjechali w ciasnotę uliczek piekielnego miasta. Mnogość zakrętów, zjazdów i podjazdów. A każdy z nich gorszy od poprzedniego.
Oczywiście było kilka ciekawych widoków




Były również chwile dumy, gdy ludzie zamiast patrzeć na te wszystkie lamborghini, ferrari i lotusy oglądali się na małego pomarańczowego żuczka, oklejonego reklamami wspaniałych osób i firm i dumnie prężącego numerek startowy 101, który z wielkimi bólami i wysiłkiem próbował przystanąć na jakimś miejscu parkingowym, by choć na chwilkę odpocząć od zgiełku nigdy nie zasypiającego miasta :)


 Oczywiście, oprócz żuczka, w Monte Carlo było pełno przepychu, bogactwa i ogólnie pojętego snobizmu :D



 Jednak prezencja żuczka powalała na kolana wszystkich




Na szczęście udało nam się uciec stamtąd z lekko przy rysowanym boczkiem, mnóstwem historyjek i nauczką, aby nigdy więcej nie wjeżdżać tam w godzinach szczytu :D (no i, żeby silnik nie gasł na podjazdach, gdy nie ma się dobrych hamulców, a za nami jest najnowszy mercedes klasy S z nieogarniętą panią za kierownicą :D)
Z tym bagażem nowych doświadczeń wskoczyliśmy na autostradę, by razem ze spotkanymi po drodze załogami zalogować się na kolejnym kempingu


Gdzie starym dobrym zwyczajem nie było już dla nas miejsca :D Więc, jak to już na złombolu bywa, znaleźliśmy parking z kawałkiem łazienki i chwilowo zaanektowaliśmy ten kawałek terenu na potrzeby rajdu :)


Wtedy powstała nowa świecka tradycja, że albo płacimy za jazdę autostradą, albo płacimy za nocleg :D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz