Nigdy, ale to przenigdy i pod żadnym pozorem nie jedźcie żukiem do Monte Carlo w okolicach godziny 17 :D
Ale po kolei.
Dzień czwarty naszego szalonego pomysłu rozpoczął się jak zawsze. Czyli pobudką na parkingu :)
Chwilka ogarniania siebie samego (samochód oczywiście jest w pełni sprawny :) ) + kąpiel w morzu (gdzie żałowałem, że nie wziąłem rurki do pływania, bo życie pod wodą było niesamowite :) ), śniadanko i wyjazd w nieznane.
Oczywiście jak zawsze, widoki po drodze zabijały nam przyjemnie czas :)
Mijane po drodze miasteczka pokazywały, że nawet wąskie uliczki mogą być ładne i porywające (a nie wyglądać jak uliczki pewnego polskiego miasta na Ł, co kojarzy się z pływaniem :D)
Spotykane załogi były pełne optymizmu (nawet samochodziki się cieszyły na myśl o nadciągającej przygodzie :) )
Chwilowe sprawdzanie stanu różnych rzeczy w żuku również było niesamowitą sielanką
Gdy padło stwierdzenie: "Hej, przecież nasza droga prowadzi niedaleko Monte Carlo. Może skoczymy zrobić sobie zdjęcie przed kasynem?". Słowa diabła. Samo zło. Co podkusiło grupkę ludzi w tej pełnej sielance do zjechania w to miejsce zła, hazardu i grzechu nikt nie wie. Jednak zjechali. Na początku nic nie zapowiadało jak bardzo przesycone złem jest to miejsce
Dopóki nie wjechali w ciasnotę uliczek piekielnego miasta. Mnogość zakrętów, zjazdów i podjazdów. A każdy z nich gorszy od poprzedniego.
Oczywiście było kilka ciekawych widoków
Były również chwile dumy, gdy ludzie zamiast patrzeć na te wszystkie lamborghini, ferrari i lotusy oglądali się na małego pomarańczowego żuczka, oklejonego reklamami wspaniałych osób i firm i dumnie prężącego numerek startowy 101, który z wielkimi bólami i wysiłkiem próbował przystanąć na jakimś miejscu parkingowym, by choć na chwilkę odpocząć od zgiełku nigdy nie zasypiającego miasta :)
Oczywiście, oprócz żuczka, w Monte Carlo było pełno przepychu, bogactwa i ogólnie pojętego snobizmu :D
Jednak prezencja żuczka powalała na kolana wszystkich
Na szczęście udało nam się uciec stamtąd z lekko przy rysowanym boczkiem, mnóstwem historyjek i nauczką, aby nigdy więcej nie wjeżdżać tam w godzinach szczytu :D (no i, żeby silnik nie gasł na podjazdach, gdy nie ma się dobrych hamulców, a za nami jest najnowszy mercedes klasy S z nieogarniętą panią za kierownicą :D)
Z tym bagażem nowych doświadczeń wskoczyliśmy na autostradę, by razem ze spotkanymi po drodze załogami zalogować się na kolejnym kempingu
Gdzie starym dobrym zwyczajem nie było już dla nas miejsca :D Więc, jak to już na złombolu bywa, znaleźliśmy parking z kawałkiem łazienki i chwilowo zaanektowaliśmy ten kawałek terenu na potrzeby rajdu :)
Wtedy powstała nowa świecka tradycja, że albo płacimy za jazdę autostradą, albo płacimy za nocleg :D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz