Historia tegorocznego złombola rozpoczyna się w dwóch miejscach. Podbiele wyprawę rozpoczęli w Międzylesiu. Gdy oni szykowali się do startu to my byliśmy między ślubami w zielonce :D I gdy siedzieliśmy sobie w tej zielonce w parku nagle zadzwonił telefon z nie do końca miłym przesłaniem. Głos Uli powiedział do mnie "Nie jedziemy". Okazało się, że alternator, który miał być w 100% sprawny taki nie jest i żyga olejem. Podejrzenie najpierw padło na pompę podciśnienia, więc zaczęliśmy w niedzielę szukać gdzie można dostać alternator, albo pompę. Po kilku godzinach walki, rozładowaniu mojego telefonu i innych dziwnych rzeczach udało się pompę dostać. W Łomiankach :D Tak więc z dobrymi myślami i pełni optymizmu Podbiele ruszyli do Katowic, a my poszliśmy bawić się na weselu :D
W niedzielę rano dotarliśmy do nich (Maciuś, który niestety pojechać na złombola nie mógł stwierdził, że musi nas przynajmniej pożegnać pod spodkiem. Więc tak sobie siedzieliśmy, czekaliśmy, załatwialiśmy nasze sprawy i podziwialiśmy inne złombolowozy (których było przeszło 500 :D)
No i nadeszła godzina startu. 12. Ustawiliśmy się za wszystkimi innymi samochodami, włączyliśmy silniki i okazało się, że olej spierdziela jak turcy spod wilna. Więc szybka akcja, rewelacja, 3 godziny później wróciła Karina z tatą Uli z alternatorem. Po kilku minutach ruszyliśmy, by po kolejnej chwili okazało się, że skończyło się łądowanie :D Już wtedy mieliśmy troszkę dość, ale po kolejnej chwili, zrobieniu z dwóch alternatorów jednego ruszyliśmy dalej w trasę.
Ale niestety to nie był koniec. Po kilkudziesięciu kilometrach strzelił nam pasek klinowy. I znowu trzeba było walczyć z alternatorem, bo pasek był za długi. Tak więc po kolejnych kilkudziesięciu minutach i przerobieniu alternatora znowu byliśmy w trasie.
Zatrzymaliśmy się pod Brnem i właśnie kończę, bo mi bateria umrze. Poniżej nasz kamping :D Więcej następnym razem :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz